Joanna Kobyłt: Dlaczego zainteresowała Cię Ofelia, kobiecy topos szaleństwa?

Zorka Wollny: Interesuje mnie związek szaleństwa z obrazem. Jego forma oraz konteksty społeczne i ramy, w której ta forma w pełni się ujawnia. Przed „Ofeliami” była praca Lulu czyli szaleństwo w przestrzeni prywatnej, przymierzanie ról, małe próby wcieleń podejmowane przed wyjściem z domu. Potem powstała Łucja Szalona – video dramat, skomponowany z wypowiedzi artystek dotyczących kruchej pozycji kobiecej twórczości. A w końcu Ofelie. Ikonografia szaleństwa, które pozwoliły mi rozwinąć technikę kolażo-dramatu i zmierzyć się z tak silną formą i konwencją jaką jest spektakl.

Interesuje mnie punkt od, którego owo szaleństwo się zaczyna – jest nim emocjonalne osamotnienie Ofelii, ale także porzucenie/wyabstrahowanie poza męski świat. Przyczyną szaleństwa Ofelii jest brak mężczyzny?

Mężczyzn jest w tym dramacie do wyboru. Chodzi raczej o to, żeby nie być przedmiotem pomiędzy cudzymi, męskimi, konfliktami. Przyczyna szaleństwa Ofelii jest taka, jak Hamleta, czyli niezgoda na narzucone role, ciężar konwencji i hipokryzji, gęsta i obrzydliwie lepka siatka powiązań społecznych. Tylko jeżeli Hamlet jest podmiotem, mogącym jakoś tam liczyć na uwagę otoczenia, jako następca tronu, to Ofelia zupełnie się w tej grze nie liczy. To dosyć okrutne zorientować się, że służy się tylko do rozgrywki w ważnych, większych sprawach. Nikt nie lubi Hamleta – tego płaczliwego bubka, dla niego Ofelia jest tylko jednym z puzzli w dworskiej układance, młódką, którą mu swatają.

Ofelia natomiast jest w dramacie według mnie po to, żeby uwidocznić uwikłanie Hamleta i jego zakorzenienie w hipokryzji tak głębokie, że jego bunt wydaje się żałosny. Ten chłopak nie ma w sobie wystarczającej wrażliwości  i zdecydowanie nic lewackiego. Mógłby zobaczyć w niej dopełnienie własnej historii, tak jak zaplanował to Szekspir. Oboje buntują się w ramach, na jakie pozwalają im czas i miejsce, do których należą. Wygrywa konwencja, Hamlet ginie w pojedynku, dziewczyna tonie. W sumie myślę, że to był wypadek. Samobójstwo nie pasuje do poprzednich objawów. Samobójstwo pojawia się na etapie diagnozowania własnej choroby. A jeżeli jednak samobójstwo? Wtedy Ofelia zaaranżowała bardzo mądry i wymowny spektakl – lustrzane odbicie spektaklu przygotowanego przez Hamleta.

Kobiece Szaleństwo ujęte w wyreżyserowanym przez Ciebie performansie ma jakieś przełożenie na świat poza literacki? To znaczy chodzi mi o to, czy za tym tematem kryją się jakieś odwołania do rzeczywistości?

Myślę, że to w dużej mierze temat archiwalny, bo jest to szaleństwo o podłożu historycznym związanym z histerią czyli seksualnością poddaną opresji, z zestawem obrazów i charakterystycznym dla innej epoki. Podłoże choroby jest to samo, ikonografia będzie zmieniać się w zależności od epoki, od tego z czym chory sobie nie radzi, co go otacza, jakie są współczesne mu narracje. Teorie spiskowe na przykład – to stały zestaw w którym zmieniają się rekwizyty, w zależności od tego co leci w radiu. Mówisz „kobiece” i to juz odsyła do seksualności, tak jak są szaleńcy katoliccy i szaleńcy futuryści.

W jednym z wywiadów powiedziałaś, że zestaw gestów które tworzą tą ikonografię szaleństwa to: plucie, ręka włożona między nogi, drapanie skóry, autoerotyzm i autoagresja. To gesty mocno teatralne, zaczerpnięte z literatury i interpretacji dramatu. Tymczasem realne „szaleństwo” osób zaburzonych (np. psychotyków, schizofreników) ma inną performatykę. Miałam epizod pracy na oddziale kobiecym szpitala psychraitycznego. Szaleństwo ma w sobie dużo mniej teatralności. Nie myślałaś o tym, aby zderzyć teatr z tym co realne? Spróbować przeanalizować codzienną niepoczytalność?

Szaleństwo ma w sobie ogromnie dużo teatralności, szaleństwo jest z teatrem mocno związane. Schizofrenicy i paranoicy, bo tych wymieniasz, odgrywają spektakle wobec najbliższych a najbardziej niepokojący są ci, którzy kreacją świadomie się posługują. Szaleństwo ma bardzo duży związek z obrazem, z ikonografią danej kultury, z odgrywaniem siebie wobec innych, z poczuciem wyobcowania.

Codzienna niepoczytalność jest nie do zniesienia dla bliskiej rodziny. Jest jednak do opanowania lekami, tak jak lżejsze formy schizofrenii. Codzienna niepoczytalność – o tym jest każda poezja i dobra piosenka rockowa. Ja zrobiłam spektakl o szaleństwie. Szaleństwo to duża rzecz i pompatyczna jak większość teatru. Teatr nie widzi, jak bardzo archaicznymi formami się posługuje, teatr jest uparty, mściwy jak dziecko i straszy: „jak umrę to pożałujecie”. Szaleństwo to rozpaczliwa próba komunikacji, zawsze odbywa się względem czegoś lub kogoś i ma zdefiniowanego widza. Zwraca się bezpośrednio do odbiorcy, lub odmawia udziału w zdarzeniach. Nie mówię tu o apatii, depresji czy rozpaczy samobójców. Tylko właśnie o tej ofelicznej formie, której organiczny związek z teatrem sprowokował mnie do tego kolażu.
A „Teatr z tym co realne” zderzyłam w filmie Lulu pracy z 2008 roku – to jest 40 minutowy spektakl w prywatnym mieszkaniu aktorki. Dokładnie to, o co prosisz.

Instytucja w postaci szpitala tworzy antytezę dla szaleństwa, bez niej ono nie istnieje. Podobnie instytucja w postaci muzeum w Ofeliach, tworzy racjonalną scenografię dla ich szaleństwa, co potęguje kontrast między szaleństwem a tym co naukowe, racjonalne, poukładane, zasadne. W Turner Contemporary w innym performansie zdestabilizowałaś samą instytucję rozkładając performatykę tak tradycyjnych i podstawowych elementów jej życia jaką jest wernisaż czy przemówienie. Nie kusiło Cię nigdy, żeby pójść o krok dalej? Jaka byłaby szalona, niepoczytalna instytucja?

Chcesz więc bym szła o krok dalej, czy zatrzymywała się na granicy realizmu? Przemówienie otwierające wystawę, powtórzone przez trzy kuratorki z opóźnieniem wynoszącym dokładnie 20 sekund to lekki dysonans. Błąd w systemie. Szaleństwo kwestionuje system w najmożliwiej dramatyczny sposób. Błąd w systemie bardzo czule system obnaża, pokazując jego pułapki i zależności. To właśnie mnie interesuje. Moje prace o instytucjach zawsze zatrzymują się na granicy, ponieważ żeby coś poznać, zanalizować, podejmujesz szereg analiz, nie możesz jednak za szybko zupełnie rozregulować przedmiotu badań. Zupełne szaleństwo to zatrata podmiotowości, więc szalona instytucja instytucją by nie była, byłaby kuriozum, muzealnym perpetum mobile być może. Bardzo prawdopodobne, że byłaby domem strachów, który szybko popadłby w ruinę. Ja raczej nie lubię ruin. Lubię stan rzeczy na granicy możliwości pełnienia funkcji.

Lubisz go bo pokazuje mechanizmy, obnaża jak coś działa i czemu nie działa?

Tak.

To trochę tak jak u Deleuza, większość maszyn działa jako niedziałające. Szaleństwo to taki stan działania niedziałającego. Ten brak jednak jest bardzo twórczy. Każdy z nas nosi w sobie ziarno szaleńca. To tak jak z komórkami nowotworowymi. Wszyscy nosimy je w sobie, ale nie każdy z nas choruje. Z szaleństwem jest podobnie, każdy z nas nosi w sobie uśpioną niepoczytalność. Tylko u każdego inny czynnik może ją aktywować.

Wydaje mi się, że jeżeli szaleństwo jest odbierane jako stan inspirujący to przez artystów, obserwujących je z ciekawością i respektem, ale także obawą. Nie jest twórczym stan kiedy zupełnie traci się kontrolę nad wyobraźnią. Nie można tworzyć kiedy się oszaleje, to popularny lęk wśód części artystek i literatek; żeby zupełnie nie zwariować, bo to zazwyczaj oznacza koniec umiejętności panowania nad formą. Stan bliski szaleństwa tak, na granicy – być może, ale to niebezpieczna gra. O tych lękach twórczych kobiet był mój film „Łucja szalona”, w warstwie tekstowej złożony w całości z cytatów, a inspirowany dramatem, w którym Łucja wybiera szaleństwo jako jedyną możliwą formę ekspresji w opresyjnym wobec twórczych kobiet społeczeństwie…

Chciałabym jeszcze zapytać o Córki. W tym wideo historie opowiadają kobiety  z rodziny Wollny, a na to nałożone zostały ostały wybrane fragmenty z Utworu o Matce i OjczyźnieBożeny Keff oraz Lo-Fi Stories Michała Jacaszka. Powiedz coś więcej o tym wideo. Czym są te historie kobiet z rodziny Wollny?

To właśnie opowieści o tym jak nie zwariować. W mojej rodzinie mieszczańsko wiktoriańskie uwikłania były dosyć mocne, a była to rodzina złożona przede wszystkim z kobiet (siostry mamy, siostry babci). Wydaje się, że ja i moje siostry jesteśmy pierwszym pokoleniem w tej rodzinie wychowanym bez tych obciążeń. Pretekstem do tego filmu była wystawa „Moja matka nie jest boska” towarzysząca wydaniu „Utworu..” Bożeny Keff.

Sfeminizowane rodziny to temat rzeka. Sama z takiej pochodzę. To bardzo specyficzne doświadczenie funkcjonować w relacjach, które z jednej strony są tak silne i mocne, z drugiej bywają toksyczne, przez swoje nasycenie emocjonalne ocierają się o szaleństwo. Co zrobić, żeby nie zwariować?

Nie wiem

 

Tekst ukazał się w kwartalniku Biuro nr 12,  PERFORMANS I NIEPOCZYTALNOŚĆ,
BWA Wrocław, grudzień 2015