Prawo do sceny.
Rozmowa z Karoliną Porcari.

Scena dała mi prawo opowiedzieć o moich odczuciach, o mojej frustracji, o tym jak trudno być jednocześnie matką i artystką w społeczeństwie, które z założenia uważa męski rozwój za oczywistość, spychając tym samym kobiecy na drugi plan.


Karolino, jesteś aktorką, która debiutuje w roli reżyserki, autorskim projektem. Czy jako reżyserka inaczej konstruujesz role kobiece, niż te które przyszło ci grać? Czy chcesz innej reprezentacji kobiet w teatrze?

“Zła matka/La cattiva madre” (w Teatrze TrzyRzecze) jest moim pierwszym autorskim projektem. Jest to studium macierzyństwa i tworu “matko-dziecko” w komediowym, autoironicznym kluczu. Kiedy cztery lata temu zobaczyłam na teście ciążowym dwie kreski, popłakałam się ze szczęścia. I ze strachu. Jakaś część mnie umarła. A jednocześnie wraz z moją ciążą, narodził się we mnie ktoś inny. Ktoś obcy, kogo do tej pory nie znałam. Ktoś, kto nie potrafi już być „tu i teraz”, kto dożywotnio będzie złączony z innym człowiekiem. Postanowiłam zapuścić sondę w świat współczesnej matki, w sposób możliwie najbardziej uczciwy i bezwzględny. Ukazać macierzyństwo jako terytorium pełne sprzecznych odczuć i nieoczywistych zmagań z samą sobą, i otoczeniem. Świeżo upieczona matka jest kimś, od kogo oczekuje się zupełnej rezygnacji z siebie, własnych ambicji i rozwoju. Tylko ta kobieta może poczuć się spełniona, która urodzi dziecko.

Jako kobieta i artystka zadałam sobie pytanie: dlaczego tak istotne w naszej kulturze jest powielanie wizerunku opiekuńczej matki, która musi zrezygnować ze wszystkiego dla dziecka i rzadko kiedy dopuszcza się odstępstwa od normy? Miałam potrzebę być szczera sama ze sobą. Scena dała mi prawo opowiedzieć o moich odczuciach, o mojej frustracji, o tym jak trudno być jednocześnie matką i artystką w społeczeństwie, które z założenia uważa męski rozwój za oczywistość, spychając tym samym kobiecy na drugi plan. Spojrzałam na to z polsko-włoskiego punktu widzenia: środkowa Europa i południe Włoch, gdzie się wychowywałam, mają w tym temacie dużo zbieżności. Spora część obu społeczeństw uważa, że kobieta spełnia swoją rolę tylko poprzez macierzyństwo. Jedną z moich inspiracji był “List do nienarodzonego dziecka” Oriany Fallaci, która pięknym, prostym językiem monologuje do swojego brzucha. Tłumaczy porządek świata, religię i kulturę zachodniej Europy dziecku, którego ostatecznie decyduje się nie urodzić. Jej perspektywa wydaje mi się niezwykle aktualna: kobieta, która spodziewa się dziecka, robi gorzki bilans społeczeństwa, w którym żyje i obnaża jego dysfunkcyjne mechanizmy.

Przypomina mi się kilka realizacji o macierzyństwie, pokazanym z męskiej strony; syna lub męża, gdzie matka jest pełnowymiarową złożoną postacią, ale macierzyństwo i instynkt (lub jego brak) wydają się nieprzeniknione i kryjące mroczne sekrety. To Almodóvar i Michał Borczuch albo Lars von Trier. Szanuję te wypowiedzi za to, że przyznają się do bezradności, są właściwie o niemożliwości zrozumienia z męskiej perspektywy. Odniosłabyś się do tych realizacji? A może znasz bezczelne kontrprzykłady, z pozycji wiedzy i władzy? Szczególnie udane lub nieudane portrety matek?

Czy ty sama grałaś wcześniej taką rolę?

Niestety, nie widziałam jeszcze spektaklu Borczucha…

(Ja widziałam. I był bardzo dobry.)

…ale Almodóvar i Lars von Trier genialnie badają duszę człowieka, jej zakamarki. Zdecydowanie jest wiele cudownych, szczerych, męskich wypowiedzi na ten temat. Chyba tymi wolałabym się zająć. Do moich ulubionych należą matki Ingmara Bergmana: mroczne, histeryczne lub milczące jak w “Personie”. Matki, albo po prostu kobiety, które krzyczą z bezsilności, milczą z nadmiaru bodźców, zachowują się niepoprawnie. Te postaci są na tyle złożone, że ciężko je podsumować, nazwać matkami. Są ludźmi w potrzasku. Podobnie jak Mabel z “A woman under influence” Cassavetesa. Uwielbiam ją, zupełnie nie czuję dysonansu w związku z męską perspektywą opowiadania. Jej portret wydaje mi się bezkompromisowy w swojej nagości.

W ostatnich latach zachwyciłam się rolami Alexandry Finder w filmie Philipa Groeninga “Die Frau des Politzisten”. To film o przemocy w rodzinie: wspaniała, łagodna, młoda matka doprowadza do śmierci kilkuletniej córki. Jest bezsilna wobec długotrwałej, psychopatycznej furii męża, popada w skrajną depresję. Pod koniec filmu jest piękna, oniryczna scena kąpieli: wanna staje się coraz większa i większa, wydaje się być basenem, w którym matka z córką razem leżą, nucą, w końcu zasypiają. Obraz stworzony przez Groeninga jest przerażający i zarazem poetycki.

Kolejnym przykładem jest rola Deborah Francois w “Dziecku”. Bracia Dardenne operują zupełnie inną estetyką i narracją, nie ma miejsca na sny. Świat, w którym obraca się Sonia jest brutalny, biedny, patologiczny. Wszystko jest na sprzedaż, dziecko również staje się przedmiotem handlu. Jednak w matce nastolatce jest głęboka miłość, czułość wobec niemowlaka. To jest miłość, która ocala świat.

Zachwycił mnie również portret matki stworzony przez Albę Rohwacher w “Hungry hearts” w reż. Saverio Costanzo. Reżyser wnikliwie obserwuje współczesną refleksję nad tym, w jakich warunkach żyjemy i na jaki świat wydajemy dzieci. Mina podchodzi do tematu ekstremalnie, próbuje chronić dziecko przed światłem, złym jedzeniem, smogiem, dźwiękami, do tego stopnia, że zamyka się z nim w domu i dziecko przestaje rosnąć. Miłość macierzyńska staje się obsesją prowadzącą do dramatu.

Jest sporo takich przykładów.

Jeśli chodzi o role matek, które zagrałam, dosyć ciekawa była praca nad postacią Mili w filmie “Ojciec” Artura Urbańskiego. To historia rozpadu rodziny: głównemu bohaterowi rodzi się dziecko i umiera ojciec jednocześnie. Mężczyzna przeżywa życiowy kryzys, staje się nieobecny, nie sprawdza się w roli ojca. Mila podejmuje trudną decyzję: odchodzi, wyjeżdża za granicę, zabierając ze sobą kilkumiesięczne dziecko. Męskie spojrzenie reżysera na tę postać, i na jej postawę, jest pełne zrozumienia i akceptacji. Właściwie miałam wątpliwości jedynie dotyczące mojego wizerunku: wyglądałam trochę za dobrze jak na matkę w połogu, która de facto nie śpi, je w pośpiechu i nie ma na nic czasu.

No i wymieniłaś samych męskich reżyserów. Ale zakładam, że zrobiłaś dogłębny research przed projektem. Czy możesz opowiedzieć o drugiej perspektywie?

Wymieniłam męskich reżyserów celowo. Uważam, że trafność wypowiedzi nie jest związana z płcią, tylko z wrażliwością i wnikliwością spojrzenia. Jest wiele przykładów fantastycznych portretów matek, stworzonych od podstaw przez kobiety. Podam kilka z mojego punktu widzenia ciekawych przykładów.

Nieustannie imprezująca Joanne w “Fish tank” w reż. Andrea Arnold. To matka, która nie umie wybrać pomiędzy sobą a dziećmi; zawsze dokonuje wyboru, który okazuje się być dla wszystkich zły. Jest antybohaterką. Jej córki, żegnając się w scenie końcowej przed długą rozłąką, przytulają się mocno i mówią do siebie: “Nienawidzę cię”, “Ja też cię nienawidzę”. Matka kreowana przez Kierston Wareing nie umiała ich nauczyć języka miłości, empatii i współodczuwania. To poruszająca scena.

Niezwykle dla mnie ciekawa jest postać tytułowej Olive Kittridge w serialu “Olive Kittridge” w reż. Lisy Kolodenko. Scenariusz jest ekranizacją powieści Elizabeth Strouth, a więc w pełni kobiecy team. Frances McDormand jest gburowata, agresywna, nie umie okazywać czułości synowi i mężowi. Jest dobrym, uczciwym człowiekiem, który na jakimś etapie się zaklinował i już tak zostanie. Kiedy zdziwiony mąż pyta ją, dlaczego wyrzuciła do śmieci kartkę walentynkową, którą właśnie od niego dostała, Olive, zbita z tropu, odpowiada: “Przecież już ją przeczytałam.”

Kolejną złożoną, arcyciekawą postacią jest Ada z “Fortepianu” Jane Campion. Postać Holly Honter odizolowała się od świata, odmawia komunikacji i podejmuje dialog poprzez muzykę i poprzez swoją córkę. To stawia Florę w niezręcznej sytuacji, staje się ona mostem pomiędzy matką a otoczeniem, naczyniem, z którego wylewają się emocje matki, te dobre i te destrukcyjne. Pewnie pamiętasz cudowną sekwencję, w której Flora ociera się zmysłowo o drzewa, tańczy wokół nich jak leśna nimfa, wyrażając tym seksualność Ady. Zdradzony mąż widzi to i, w napadzie wściekłości, odrąbuje żonie palec. Genialna figura.

Mogłabym podać jeszcze wiele przykładów. Zapewne jest więcej filmów zrealizowanych przez mężczyzn, ponieważ ogólnie jest wciąż mało kobiet w przemyśle filmowym. To wynika z historii, z tego, że stosunkowo niedawno zostałyśmy dopuszczone do pełnej edukacji. Obserwuję stopniowe wyrównywanie się tej społecznej dysfunkcji na całym świecie. Przecież całkiem niedawno temu nie miałyśmy prawa głosować; są kraje, w których wciąż istnieją głębokie nierówności.

Jeśli chodzi o spektakl “Zła matka/La cattiva madre”, reżyserowanie dało mi szansę stworzyć świat spektaklu od A do Z na swoich prawach. Podjęłam próbę zbadania tej dysfunkcji społecznej w kontekście macierzyństwa, czyniąc autoironiczną wiwisekcję na własnym organiźmie. To był organiczny i płynny proces, wynikający z potrzeby podzielenia się swoim punktem widzenia i konfrontacji. Odeszłam od klasycznego podziału na role: nasze zadania (moje i Małgorzaty Bogdańskiej) przenikają się i dążą do wspólnej opowieści o potrzebie wyzwolenia się z patriarchalnych schematów w zakresie macierzyństwa i nie tylko. Jesteśmy matką, dzieckiem, matko-dzieckiem, ofiarą i katem dla siebie nawzajem, wcielamy się w role i zaraz z nich wychodzimy. Mam poczucie, że ten rodzaj performatywności pozwala nawiązać bezpośredni dialog z widzem. Na którymś z ostatnich spektakli widzowie odpowiadali nam pełnym głosem, podjęli dyskurs. To świadczy dla mnie o tym, że spektakl dotyka wrażliwych strun, że ludzie mają potrzebę się do tego ustosunkować.

Jaka zatem jest twoja bohaterka?

“Zła matka” to współczesna kobieta, która bada swoją tożsamość, próbuje ją zrozumieć i, czemu nie, pokochać. Jest targana przez sprzeczne uczucia wobec dziecka i wobec samej siebie. Otaczający ją świat jest różnorodny, reguły gry ustalają się w trakcie. Macierzyństwo wystawia ją na nieustanną refleksję na własny temat i stawia pytania o dobro i zło. Czym jest dobro i o czyje dobro tu chodzi? Czy dobro dziecka jest jednoznaczne z dobrem matki? Czy ciało matki pozostaje w pełni jej własnością po urodzeniu dziecka? Jeśli nie, czy to ciało staje się wspólnym terenem, a może polem walki? Jako kobieta w ciąży i świeżo upieczona matka czułam, że przestałam być jednoznacznie właścicielką swojego ciała. Zmieniło ono kształt, piersi były wiecznie pełne mleka, mój mózg odmawiał podjęcia wysiłku przeczytania nawet gazety. Karmienie, pełnoetatowa opieka nad niemowlakiem i groteskowa próba powrotu do seksualnej aktywności. Oto ciało matki. Moje nowe ciało.

Stało się dla mnie oczywiste, że w spektaklu ciało i słowo powinny mieć równorzędne prawa. Dlatego zaprosiłam do współpracy choreografkę, tancerkę i młodą matkę Izabelę Chlewińską. Długo badałyśmy kondycję naszego ciała: kobiety “matko-dziecko” (ja) i matki dojrzałej (Małgorzata Bogdańska). Ciało matki jest groteskowe. Jest wiecznie obciążone innym ciałem, a jak już udaje mu się z niego wyzwolić, tęskni i pęka. To pęknięcie wywołuje samozatracenie, dezintegrację tożsamości. Kobieta-matka nie wie, kim jest. Kobieta-matka-artystka tym bardziej. Ruch i słowa aktorek rozlewają się na zewnątrz na skutek utraty granic własnego “ja”. Narzucone ramy zachowań nie sprawdzają się, więc zostają rozdarte. Ciało nie mieści się we własnej skórze. Badanie tego procesu zaprowadziło nas w bardzo ciekawy teren, z którego wyłonił się szereg celowo niewykończonych scen, przedstawionych w nielinearnym porządku. Szwy pomiędzy scenami są widoczne, tworzą swego rodzaju laboratorium, do którego widz ma pełny dostęp. Dla przykładu jest scena ruchowa, bez słów, w której ja i Małgosia tańczymy do bardzo dynamicznej muzyki. Nazwałyśmy ten fragment “taniec pogo”. To moment transgresji: ciało chce przełamać granice, otwiera się na chaos i daje się ponieść. Nasze ręce i nogi tną przestrzeń, jakbyśmy kończynami przebijały wyimaginowane granice. Ciało chce doświadczyć ekstazy.

Po kilku tygodniach pracy nad ciałem, podjęłyśmy próbę nazwania tematów słowem. Zaprosiłam do współpracy dramatopisarza Krzysztofa Szekalskiego. Spędziliśmy wiele czasu na rozmowach, dyskusjach; konfrontowaliśmy intymne doświadczenia związane z macierzyństwem i z rewolucją, którą ono wprowadziło w nasze życie. Tekst powstał stopniowo i do niedawna był uzupełniany i redagowany – rozwijał się wraz ze spektaklem. Stał się wspaniałą trampoliną do opowiedzenia o naszym wewnętrznym brudzie, o obscenicznym życiu, które toczymy w rolach kobiet-matek. Niczym kościelny chór z podziałem na głosy, w końcowej sekwencji spektaklu śpiewamy tragi-komiczny protest song: “Nie chcemy być dziewczynami waszych marzeń, chcemy być dziewczynami swoich marzeń…”. Zwieńczamy chóralny song tekstem o prawdziwych kobietach: “I nikt im nie będzie wkładał rąk w majtki, kiedy nie mają na to ochoty. Nikt im nie będzie wmawiał, że same sobie nie poradzą. Nikt im nie będzie mówił, co mają, gdzie mają i z kim mają.”

Młode aktorki angażują się w pisanie własnych scenariuszy. Jakby na własną rękę uzupełniały spektrum tematów i postaci. Czy role, które otrzymujesz, nie wyczerpują w pełni twojego potencjału przekazania kobiecych doświadczeń?

W moim przypadku spektakl “Zła matka” oraz potrzeba napisania scenariusza do pełnometrażowego filmu fabularnego “Siódmy tydzień”, który od dwóch lat rozwijam, powstała z wewnętrznej konieczności opowiedzenia historii, która jest dla mnie wymowna i ważna. “Siódmy tydzień” jest historią kobiecej emancypacji. Główna bohaterka jest tancerką, przygotowuje się do premiery ważnego solowego spektaklu. Niespodziewana ciąża stawia ją przed pytaniem, czy walczyć o swoją pasję i karierę, czy wycofać się z życia zawodowego i postawić na związek i na macierzyństwo. Walka o własną tożsamość prowadzi bohaterkę w nieznany teren, w którym płaci się cenę za powiedzenie “nie”.

W wieku trzydziestu kilku lat popatrzyłam w lustro i zadałam sobie pytanie: czy to jest na pewno życie, którego pragnę? Mam dom, rodzinę i czuję, że powoli umieram.  Spędzam coraz więcej czasu w kuchni, a coraz mniej w pracy, która jest moją pasją i daje mi napęd do życia. Dostosowałam się do patriarchalnego schematu życia podobnego do tego, w którym dorastałam. Zaczęłam się temu przypatrywać krytycznym okiem: to był rodzaj wewnętrznego buntu. Owocem tego buntu jest mój scenariusz.

Jako scenarzystka i reżyserka chciałabym współpracować z aktorami już na etapie pisania scen, tworzenia postaci. Być otwarta na ich pomysły i sugestie. Zaprosić ich do wymyślania wspólnego świata, dążyć do tworzenia ról, które wyczerpują ich potencjał przekazania pełnego spektrum ludzkich doświadczeń, w tym kobiecych.

Jeśli chodzi o propozycje, które dostaję jako aktorka, bywa różnie. Czasem dostaję role, które dają dużo możliwości. Mam poczucie, że w teatrze miałam dużo szczęścia: zagrałam m.in. Ofelię w “Hamlecie” Radka Rychcika, Gruszeńkę w “Braciach Karamazow” w reż. Janusza Opryńskiego, rolę zakonnicy zgwałconej przez swojego przewodnika duchowego w monodramie “Luna” w reż. Artura Urbańskiego, złą matkę w “Złej matce/La cattiva madre”. W filmie taką rolą była Miriam Rubin w “Music, War and Love” w reż. Marthy Coolidge (”Face of an Angel”, “Sex in the City”). To rola wysoko sytuowanej żydówki z Łodzi, której wojna zabiera wszystko: rodzinę, spełnienie, szczęście. Ciekawie było wcielić się w kobietę, która “ma wszystko”, a za chwilę nie ma nic. Współpraca z Marthą była inspirująca, dążyłyśmy do stworzenia pełnowymiarowej postaci, która potrafi być wspaniałą żoną, a jednocześnie słabą matką; duszą towarzystwa na łódzkich międzynarodowych bankietach, a zaraz uwięzionym zwierzakiem na poddaszu opuszczonego budynku bez wody i światła. Bardzo intrygujące zadanie dostałam ostatnio od pana Krzysztofa Zanussiego. W jego filmie “Eter” wcieliłam się w rolę damy, która przekonuje sceptycznego naukowca do istnienia życia po śmierci. Prowadziłam seans spirytystyczny, który był dla mojej postaci dowodem komunikacji z zaświatami. Jednym słowem chodzi o to, żeby rola była złożona, wielowarstwowa i wyrazista.

Jak zatem było z Ofelią? Czy w ogóle ta postać może być współcześnie inspirująca?

Pokonałam swego rodzaju drogę od Ofelii do Złej matki. Ofelia jest kobietą-dziecko, która szuka własnej tożsamości, kocha, nienawidzi, buntuje się. Jej szaleństwo jest rewolucją, bardzo precyzyjną próbą wywrócenia porządku. Nieprzypadkowo Ofelia jest dzieckiem bez matki, jest kobietą-dziecko w skrajnie męskim systemie wartości. Jest zdana na własny, czysto intuicyjny, sposób postrzegania rzeczywistości. Świat niewinności, dzieciństwa, świat jej i Hamleta, musi ponieść klęskę. To dla mnie postać tragiczna i wspaniała w swojej determinacji dążenia do szczęścia, odrzucenia patriarchalnego punktu widzenia, aż do ostatecznej decyzji odrzucenia życia. A więc zdecydowanie jest to dla mnie postać współczesna, szczególnie dla mnie ciekawa, ponieważ przedstawia rodzaj kobiecości, która ma siłę sprawczą, zmaga się ze swoimi słabościami.

Wydajesz się typowym przykładem osoby, która wykonuje swój zawód z pasji do życia, i jedną z tych, które nie umieją życia zawodowego od prywatnego rozdzielić. Spotkałam się z innym podejściem, głównie u starszych aktorek – to co w domu zostaje w domu i nie powinno stanowić ani przeszkody ani zbyt daleko idącej inspiracji dla tego kim się jest na scenie. To kwestia różnie rozumianego profesjonalizmu i podejścia do sztuki aktorskiej. Proszę, powiedz, czym dla ciebie jest aktorstwo i z jakim modelem zawodu się identyfikujesz?

Zdecydowanie czerpię inspirację z życia. Nie mam na myśli tylko własnego życiorysu, ale obserwacji świata, który mnie otacza. Czasem jest to wystawa, a czasem domowe zwierzę. Te inspiracje stają się bodźcami do budowania roli. Ten intymny, delikatny proces odbywa się na indywidualnych zasadach.

Kiedy przyjechałam do Polski, zaczęłam intensywnie chodzić do teatru. Odkryłam teatr podważający, nie afirmacyjny, za czym idzie rodzaj otwartego aktorstwa. Niezwykle ciekawi mnie aktor niedoskonały, aktor “ze zdjętą skórą”. To mnie uwiodło i zachęciło do uczestniczenia w laboratorium ludzkich zagadnień i dylematów. Próbuję połączyć metodę z szaleństwem, zachować w sobie iskrę. Nie dać się obrabować z własnej rzeczywistości na rzecz ordynarnie pojętej oglądalności. Intuicja jest dla mnie podstawowym narzędziem komunikowania się poprzez sztukę. Staram się zachować otwartą myśl i formułować ją w sposób świadomy, spójny, a jednocześnie intrygujący formalnie. Odbieram świat i próbuję go porządkować poprzez sztukę, aby rola, spektakl lub film był rozmową z widzem, twórczą wymianą.

A reżyseria? Czy wiążesz to doświadczenie z demokratyzacją teatru czy jest to skok w hierarchii produkcji?

Obserwuję i uczestniczę w procesie, który we Włoszech jest już daleko zaawansowany: dążenie do interdyscyplinarności. Bycie scenarzystką nie wyklucza bycia aktorką lub producentką filmu, serialu. Podobnie jest w teatrze. Poza zespołami stricte związanymi z teatrami instytucjonalnymi, których jest we Włoszech stosunkowo niewiele, nie ma reżysera, który nie byłby jednocześnie producentem własnych spektakli lub ich promotorem. Większość aktorów teatralnych pisze i adaptuje teksty, które przedstawia. W Polsce mamy silną tradycję szkół artystycznych, co z jednej strony daje nam dostęp do wspaniałej edukacji, a z drugiej strony nas ogranicza. Aktorka to aktorka, operator to operator, i tak dalej. Skąd i po co ciekawość wejścia w rolę reżyserki/reżysera lub scenarzysty/scenarzystki? Nie umiem przyswoić tego podejścia. Zanim dostałam się do krakowskiej PWST, studiowałam w Mediolanie na wydziale “Literatura i Filozofia”. Pisanie było codzienną praktyką. Z ogromnym podziwem śledzę twórczość Jill Soloway: jest aktorką, scenarzystką, reżyserką i producentką. Stworzyła od podstaw seriale jak “The transparent”, “I love Dick”, “Six feet under”. Kolejnym przykładem jest Andrea Arnold (“Wuthering heights”, “American honey”): jest aktorką, scenarzystką, reżyserką i producentką. Nanni Moretti: aktor, reżyser, scenarzysta, producent i założyciel kultowego rzymskiego festiwalu Bimbi belli (Piękne dzieci). Jest takich przykładów bardzo dużo.

Nad czym teraz pracujesz?

Nad swoim trzydziestominutowym filmowym debiutem. Jest to historia dziesięcioletniej dziewczynki, która buntuje się przeciwko przemocowemu ojcu. W dniu Pierwszej Komunii ucieka z domu. Tym gestem zaburza rodzinny porządek. Historia ma miejsce w Apulii. Powierzyłam kobiecą rolę matki włoskiej aktorce Anicie Kravos (”Wielkie piękno”), która – podobnie jak ja – wychowywała się na południu Włoch. Anita doskonale uchwyciła bierność bohaterki, która znosi, bo kocha, bo nie umie inaczej, bo uważa, że męska przemoc w rodzinie jest normalnością. Aż do momentu, kiedy, pod wpływem buntu córki, pęka i bierze sprawy w swoje ręce. Dorasta do roli Matki. To dla mnie niezwykle istotny temat, nawiązujący poniekąd do Ofelii. Bohaterka mojego filmu, Lucia, ma dziesięć lat. Żyje w typowo patriarchalnej rodzinie, której rozkład sił jest boleśnie przejrzysty. Ojciec, pater familias, wychowuje dzieci stosując przemoc psychiczną i fizyczną. Matka nie umie się temu przeciwstawić. Podobnie jak Ofelia, Lucia wznosi bunt. Zamiast stroić się do Pierwszej Komunii i uczestniczyć w rodzinnej uroczystości, ucieka nad morze. Kiedy rodzice ją znajdują, Lucia próbuje uciec i spada z wysokiego klifu do wody. W ostatniej chwili matka ratuje ją: gest córki zmusza ją do przebudzenia. Dokonuje się kobieca rewolucja.

 

 

Karolina Porcari – Aktorka. Gościnnie występowała m.in. w Teatrze Ludowym w Krakowie-Nowej Hucie (2004), Teatrze Dramatycznym w Warszawie (2005), Teatrze Polskim we Wrocławiu (2007), Teatrze Wytwórnia w Warszawie (2007–2009), Teatrze Rozmaitości w Warszawie (2010), Teatrze Powszechnym w Warszawie (2010), Laboratorium Dramatu w Warszawie (2010), Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach (2011) i Teatrze Provisorium w Lublinie (od roku 2011).

 

Dziewczynka albo cierpiętnica.
Rozmowa z Agnieszką Radzikowską.