Zadania, które wymagają odwagi.
Rozmowa z Ewa Domańską.

Im większy hałas, tym więcej potrzeba ciszy i delikatności, która może powiedzieć o nas więcej, niż krzyk.

 

– Pani Ewo, Pani Ofelia była niezwykle delikatna i krucha. To był bardzo wzruszający obraz szaleństwa z pozycji słabości, ogromnej wrażliwości. Takie też wrażenie sprawia pani w innych rolach.

Czy jest to świadoma postawa, wynikająca z pani charakteru, podejścia do zawodu?

– Nie, myślę, że jest to wypadkowa zadań, jakie dostaję, poprzez swoje warunki zewnętrzne, zadań, jakie zostają przede mną postawione i oczekiwań reżysera, twórcy, który obsadza mnie w takich rolach. Ale też trochę mojego charakteru. Ja nie mam poczucia, że jestem szczególnie krucha czy delikatna, może taki odbiór wynika z otoczenia, z zewnętrza, albo też ze scenariusza, który wymaga tego rodzaju wrażliwości.

Nie miałam też poczucia, że jest to jakoś szczególnie przeze mnie nadana cecha charakteru postaci Ofelii, tylko że ona wynika z zadania, jakie niesie sama Ofelia. Okoliczności, w jakich zostaje postawiona, wywołują w niej taką wręcz nadwrażliwość w reakcjach z otoczeniem, niezrozumienie, które może być odbierane, jako pozycja słabości, tak ja to pojmowałam i pojmuję.

I chciałam powiedzieć, że dla mnie to było ciekawe doświadczenie, ta pani propozycja Ofelii, ten performens, bo to było przywołanie z przeszłości, które wymagało ode mnie przywołania z przeszłości emocji, sposobu myślenia, popatrzenia na siebie z perspektywy dzisiejszej rzeczywistości, doświadczeń. Każdy z nas ma doświadczenia z młodości, pewnych porażek, dramatycznych wydarzeń – od swojego bagażu się już nie odetnie, te bóle czy traumy pozostają i to, wydaje mi się, usprawiedliwia powrócenie do tej roli po latach.

Ale ostre kanty z czasem się zacierają, prawda?

– Tak. Dlatego właśnie powiedziałam: przywołanie, bo to nie jest potraktowanie 1:1, tak jakbyśmy to przeżyli dzisiaj, tak jak to przeżywaliśmy wtedy, jako wspomnienie ono jest przez naszą wyobraźnię i czas obrobione. Ale to jest ciekawe przywołanie, muszę powiedzieć. Ciekawe zadanie, które wymagało odwagi.

Wiele aktorek mi odmówiło, więc na pewno wymagało odwagi. 

– (śmiech)

Natomiast ta rola była na pewno na takich półtonach rozegrana i dlatego właśnie chciałam zapytać o te półtony, i miejsce na nie w dzisiejszym teatrze. 

– Już mówię. Właśnie zastanowiłam się nad tym i powiem tak: półtony i takie „cienkie” istnienie w sztuce, wydaje mi się jeszcze bardziej istotne niż kiedyś. Dlatego, że dookoła jesteśmy otoczeni strasznie dużą ilością bodźców, hałasem, krzykiem. I myślę, że jeżeli w ogóle można wyróżniać się sztuką, wyróżniać wrażliwością, podejściem do tematu, to właśnie również poprzez takie podejście, pokazanie innego sposobu wrażliwości. Im większy hałas, tym więcej potrzeba ciszy i jakiejś delikatności, która może powiedzieć o nas więcej niż krzyk. Tak mi się wydaje, że wręcz rzeczywistość i świat, który nas otacza wymusza takie półtonowe istnienie i że ono jest atrakcyjne albo wręcz konieczne dzisiaj w sztuce. Ja tak przynajmniej widzę swoje istnienie.

Bardzo to elegancko jest powiedziane i ja się z tym zgadzam. Natomiast bardziej praktycznie: czy to się tak faktycznie da?

Jak pani jest w teatrze? Teatr wydaje się czasami maszyną, której tryby potrafią zgnieść

– Jak pani jest w teatrze… Powiem pani, to jest najtrudniejsze pytanie, jakie pani zadała, bo ono z perspektywy czasu każe sobie zadać pytanie, czy wybraliśmy, czy ja wybrałam to, o co mi chodziło. I żeby potraktować je całkowicie poważnie, to muszę powiedzieć, że wcale nie jestem przekonana, że wybrałam właściwie.

A jak mi jest? Tak jak w życiu, raz dobrze, raz źle, a raczej raz dobrze, raz gorzej – źle, to mam nadzieję już było i przeminęło. Kiedyś był taki wielki aktor i reżyser, prof. Bardini i on mówił, że nie sztuką jest zostać aktorem, choć jest to niełatwe, sztuką jest wytrwać w tym zawodzie. Ja zbliżam się już wiekowo do ograniczeń, które stawia kodeks pracy, w związku z tym wydaje mi się, że uda mi się wytrwać. A w teatrze jest tak, jak w życiu – im mamy ciekawszych ludzi, im mamy bogatsze doświadczenie i możliwość poznawania wielu twórców, tym jest nam łatwiej i lepiej w tym zawodzie. A nie jest to łatwe dzisiaj – niestety, zmieniła się rzeczywistość, która wymogła zupełnie inne funkcjonowanie teatru, a co za tym idzie i aktorów.

  A może pani sprecyzować, co jest takiego obciążającego w tym zawodzie? Może dla kobiety zwłaszcza, czy dla wrażliwszych osób?

– Dla kobiety, myślę, są ograniczone możliwości aktorskie, chociaż one się zmieniają, bo jeżeli jest się na początku zawodu, to repertuar wymaga większej ilości młodych kobiet w teatrze. Najtrudniej jest opracować wiek średni, udaje się to kilku sławnym, znanym aktorkom, które znamy z imienia i nazwiska, większość czeka, żeby osiągnąć starość i zagrać jeszcze kilka ról, więc dlatego jest to takie trudne. Nie zależy to właściwie od sytuacji w teatrze, od teatru, od dyrektorów, po prostu od repertuaru, taka jest kolej rzeczy, że mężczyźni mają inaczej.

Role dla kobiet w średnim wieku, rozmawiałyśmy też o tym z panią Bielską…

– Po prostu ich nie ma, jest pustka, tak.

Ale jeszcze chciałam powiedzieć pani a’propos tego: aktorstwo a sfera prywatna. Ja muszę powiedzieć, że w ogóle podchodzę do teatru, do sztuki, do aktorstwa, które było dla mnie wymarzonym zawodem, jako do rzemiosła. Ale rzemiosła w pojęciu takiego rzemieślnika, który poświęca życie temu rzemiosłu. Tak jak dawniej, Michał Anioł Buonarroti – nie chciałabym się do niego porównywać, ale może to dobry przykład – zaczynał od terminowania u kamieniarza, a potem był rzeźbiarzem i wybitnym malarzem, nie wszystkim udaje się zostać tym sławnym Buonarrotim, ale jednak to ta codzienna, systematyczna praca, to posługiwanie się warsztatem zawodowym jest dla mnie fundamentem, podstawą uprawiania zawodu. Nie tylko tworzenie atmosfery, wrażeń, ale budowanie zadań, współistnienie z drugim aktorem na scenie i… Aktorstwo jest dlatego trudne, bo pochłania całego człowieka, bo my jesteśmy – to pewnie koleżanki mówiły –  jesteśmy i narzędziem, instrumentem, ale i produktem finalnym, i twórcą, który gra na tym instrumencie. Także połączenie jest karkołomne i dlatego ono bardzo często rujnuje psychikę, jest trudne do przetrwania nie tylko dla twórcy, ale również dla rodziny.

Chociaż ja staram się uprawiać rzemiosło, czyli mniej wchodzić w tę warstwę, która mniej pozwoli się spalić artyście, która jakby da mu szansę przetrwania. Ale jest to jednak zawód czy zajęcie, które przez tę swoją codzienną uprawę zajmuje każdą chwilę, każdą myśl. I dlatego jest tak trudne dla wszystkich dookoła, do wytrzymania.

Bardzo ładnie to pani powiedziała, ja zapytałam czy się przenosi własne doświadczenia na scenę a pani też zwróciła uwagę na to, że się przenosi ze sceny do domu

– Tak, obarcza się innych, oczywiście. I to jest absolutnie nieuniknione, mimo to, że próbuje się być rzemieślnikiem, ale zamiast zrzucić z siebie ten pył kamieniarski, ciągle ma się w głowie poszukiwanie tego kształtu, który ma zaistnieć na scenie. Ciągle to jest w człowieku i to jest jak przekleństwo.

Jak każda sztuka. Tu nie pracuje się na godziny, prawda?

– Tak.

pracuje się cały czas tak naprawdę, w głowie.

– Zadała pani też takie pytanie, czy inaczej się pracuje wśród kobiet. Muszę powiedzieć, że przeżyłam dwa… trzy przedstawienia czy projekty – bo trzeci to był ten nasz performens i to było moje pierwsze doświadczenie w projekcie realizowanym tylko przez kobiety – a potem jeszcze dwa przedstawienia, które były zrobione w samej żeńskiej obsadzie. I rzeczywiście pracuje się inaczej wśród kobiet niż wśród mężczyzn. Nie wiem, czy lepiej czy gorzej, nie potrafię tego wartościować.

Muszę powiedzieć, że byłam bardzo mile zaskoczona pani propozycją. Tym, jak pani była profesjonalnie przygotowana i miała wymyślony materiał, którego myśmy nie pojmowały, jak on będzie skompilowany, jak on będzie współistniał. Ale ja pamiętam taką chwilę, jak pani rozłożyła jakieś takie paski papieru w tej sali w Łodzi i tłumaczyła nam co będzie po czym, i ja to zrozumiałam. To mi pokazało zupełnie inny warsztat, niż ja posiadam i dało takie poczucie, że to zafunkcjonuje i zaistnieje. I wtedy przestałam się bać…

Co jest dla artysty – oczywiście w cudzysłowie, bo ja nie aspiruję do jakiejś wybitności – co jest dla artysty niesłychanie istotne. Bo żeby móc w ogóle pofrunąć, to trzeba się nie bać. To był istotny moment, żeby współtwórca nie musiał się bać, miał poczucie bezpieczeństwa, że jest to oko zewnętrzne, które wie, czemu ma to służyć, i ja mogę się mu poddać. Zupełnie mogę się poddać, bez strachu, że jakiekolwiek nadużycie zostanie popełnione artystyczne, które by mnie obarczało i sprawiło mi dyskomfort. To wtedy pokazało mi też, że ja mogę występować w każdej przestrzeni – dlatego ja odpowiadałam później na te projekty, i Wrocław, i Gdańsk, bez strachu, że cokolwiek złego się wydarzy.

To bardzo istotne  dla mnie również, co pani mówi, dlatego że ja nie zastanawiałam się nad tym. To jest moja metoda pracy, po prostu. No, ale nie jest to reżyserska metoda pracy, a ja nie jestem człowiekiem teatru, więc, faktycznie, przekonanie aktorek, które są przyzwyczajone do innego rodzaju podejścia, to był jeden z ważnych momentów. 

– Myślę o takiej relacji twórców, która buduje zaufanie, ale to nie polega na prawieniu komplementów i uwielbieniu wzajemnym, tylko buduje poczucie zaufania, które pozwala poddać się pracy. To dla mnie szalenie istotne.

Ale czy to ma związek z tym wśród kobiet?

– Muszę powiedzieć, że ten projekt był inny od następnych, również pod względem atmosfery, która zwykle w nagromadzeniu kobiet jest trudna. Nie było jakiegoś poczucia wybitnego trudu, że dużo jest żeńskich hormonów. Ja nie miałam takiego poczucia. Każdy miał swoją przestrzeń, swoje miejsce, które miał do zagospodarowania artystycznego. Następne spektakle, w których pracowałam tylko z kobietami, były dużo trudniejsze. Łagodzenie konfliktów i ograniczanie ego, to było dosyć trudne.

Ale też myślę, że to jest funkcją takich spotkań artystycznych i osią konfliktów jest nie tylko płeć, co różne pojmowanie zawodu i ego artystów, które jest różne po prostu. Jeżeli tego ego jest bardzo duże nagromadzenie, to trudno się pracuje. Myślę, że to w jakiś sposób ogranicza, ale nie mam na to wpływu, tak jest. I to niezależnie od płci.

– Jakie znaczenie ma dla pani sposób pracy w zespole?

Dla mnie generalny, w ogóle praca w zespole ma dla mnie generalne znaczenie, bo ja należę do aktorów, którzy nie uprawiają monodramu. Dla mnie teatr i jakakolwiek sztuka, jest sztuką zbiorową. To jest jak orkiestra i ja muszę to wiedzieć, że nawet jeśli występuję w czymś mało czy mniej, mam powiedzmy dwuosobową scenę, a dalej więcej się dzieje, to ja się przyglądam i przysłuchuję. Bo dla mnie to jest tak, jak dostrajanie się w orkiestrze – musimy złapać A i dopiero wtedy będziemy grać.

I tam, w Łodzi, też przyglądałam się koleżankom, jak grają i nie dlatego, że jestem jakaś szczególnie ciekawska, tylko dla mnie to właśnie jest szukanie tej tonacji, przyglądanie się, wsłuchiwanie się w ten świat, który tworzymy. Niezależnie od tego, że różne funkcje pełnimy w tym projekcie czy w przedstawieniu, to jednak jest to jedno przedsięwzięcie i wspólna tonacja. Nawet jeżeli mamy dysonans stworzyć, być odniesieniem osobnym, czy być kontrapunktem, to jednak wynika z całości. Dla mnie to ma podstawowe znaczenie, praca zespołowa. I praca w zespole jest dla mnie inspirująca.

Dlatego że, zawsze, drugi człowiek ma coś ciekawego do wniesienia. Ja odpowiadam na to, jak on na mnie działa. I na przykład też to, co pani nam zaproponowała – nawet jeżeli nie jestem w dialogu z postaciami, bo te postaci nie byłyby ze sobą w dialogu, prawda? – to ja jestem między kimś a kimś. I tu tworzy się dialog, napięcie, między jedną postacią, jedną interpretacją a inną interpretacją. To jest przemyślana czyjaś kompozycja i ja muszę na to odpowiedzieć. I dla mnie to jest właśnie praca w zespole.

Ach, dla mnie ta rozmowa jest trudna…

ten wywiad?

– Tak! Taka rozmowa. Jest to samodzielna, swobodna wypowiedź aktora. A ja uważam, że aktor… Że jest tak dużo osób, które mówią niepotrzebne rzeczy, że w ogóle nie warto słuchać. A aktor wypowiada się i wyraża poprzez sztukę, poprzez cudzy tekst. Sam z siebie nie musi mieć nic ciekawego do powiedzenia na temat świata, na temat sztuki, jego poglądy tak naprawdę nie są istotne. Istotne jest to, co mówi poprzez konkretną postać, jaką dostaje, przez zadania, jakie przed nim stawia reżyser. I ten konglomerat aktora, dramaturga, czy też tekstu – on może być pretekstem albo istotą sztuki, tego utworu. To współtworzenie jest wypowiedzią aktorską. Dlatego to jest dla mnie trudne, że ja mam powiedzieć coś od siebie, co myślę, bo to wydaje mi się tak mało interesujące.

Ale, ja nie pytam pani o rzeczy niezwiązane z pani zawodem, prawda? 

– Ale wie pani, to jest dla aktorów takie intymne, opowiadanie o tym, jak się tworzy. To jest takie trudne. A opowiedzenie o postaci, o sztuce, o utworze jest łatwiejsze niż o tym, jak to się robi, jak to powstaje, co jest istotne. Czasem drobiazg jest dla kogoś istotny, a to jest drobiazg. Ale ktoś bez tego drobiazgu w ogóle nie pójdzie do przodu i nie będzie nic w stanie stworzyć. Więc to są czasem drobiazgi, całkiem obnażające człowieka, zupełnie niepotrzebne słuchaczowi.

Ciężko się mówi o aktorstwie, moim zdaniem, bo to jest bardzo tajemniczy zawód. Nikt w ogóle nie wie, jak to jest zrobione (śmiech)

– (śmiech) To prawda.

To jest alchemia, prawda? I nawet też trochę Ofelie o tym były przecież

– Tak.

A tam jednocześnie aktorka reprezentuje siebie, swoją pamięć i postać z przeszłości

–… tak, tak, ale też one bardzo dużo znaczyły dla mnie, ja to też tak traktuję jako zdobycz dla siebie. One mi generalnie dużo powiedziały o teatrze. Pokazały przecież Ofelie od lat 60. do nowego wieku, czyli ponad pół wieku teatru. I każda z odtwórczyń wykonała wewnętrzną reformę podążając za nowoczesnymi technikami, wychowana w zupełnie innych technikach i w sztuce, i w teatrze. A to pokazało trochę inne aspekty sztuki teatralnej, pozwoliło przywołać do tych światów znowu niektóre z postaci. To było magiczne, wydaje mi się, taki rytuał, który przywołał z cienia różne wrażenia.

Aktor niech po prostu istnieje w sztuce. Czyli niech będzie zapotrzebowanie ciągle na sztukę aktorską. To jest najważniejsze. Żeby w odbiorcach ciągle było zapotrzebowanie na sztukę aktorską. Wtedy będziemy mieli po co istnieć.

 

Ewa Domańska – W 1984 roku aktorka ukończyła warszawską PWST. Od tegoż roku w zespole Teatru Polskiego. W 1985 r. dostała nagrodę Wawrzyn „Radaru” za „pierwsze role w teatrze i telewizji” – Klara w „Ślubach panieńskich” i Ofelia w „Hamlecie”. Aktorka występuje również w spektaklach Teatru Telewizji i Teatru Polskiego Radia.

 

Tajemnica.
Rozmowa z Małgorzatą Rudzką.