Postmodernizm, jako kryzys pewnych wartości, podobno już się wyczerpał. Co chwilę krytycy, a nawet sami artyści, ogłaszają zmierzchy, triumfy i wielkie powroty.  Podobne ruchy obserwować można w całej kulturze, ale szczególnie upodobali je sobie teoretycy sztuki szufladkując, mnożąc i dzieląc. Podobnie uczynię za chwilę ja, analizując twórczość młodych artystek, które same jeszcze nie do końca określiły to gdzie i po co idą. W ten sposób spróbuję zobaczyć, czym może być tak zwany postfeminizm.

Czerwona pomadka na ustach, zalotne spojrzenie  spod wytuszowanych rzęs i stukot obcasów to skojarzenia każdego mężczyzny, a pewnie i niejednej kobiety na hasło seksapil. Model kobiecości niezmienny od lat, obrzucany błotem przez radykalne feministki. Nie raz i nie dwa stawiano już w sztuce pytania o jego aktualność, stosowność, demitologizowano go i hołdowano mu. Czym jest dzisiaj? Tego pytania nie stawia Zorka Wollny. Nie próbuje negować, obalać, analizować. Po prostu obserwuje otoczenie i wyciąga wnioski. Tym samym powstały prace pod wspólnym tytułem „Portrety”. Są to wizerunki znajomych, czasami przyjaciół, w większości dziewczyn. Nie znamy ich tożsamości. Wiemy za to jak postrzega je artystka, jak próbuje opowiedzieć o nich przy pomocy detali, gestów, rytuałów, drobiazgów. Fotografia – szminki – różne kolory, marki, rozmaite wzory opakowań. To, co ostatnie rzuca się w oczy, to różny poziom ich zużycia i przede wszystkim, w wyniku stosowania, inne nadane sztyftom kształty. Każda nosi imię swojej właścicielki, staje się jej atrybutem, określa ją.

Video „Malowanie”. Statyczny kadr, bez dźwięku, jasne pomieszczenie, kontemplacyjny nastrój. Zmieniają się bohaterki. Codzienny rytuał staje się monodramem, jednak bez publiczności. Obecność kamery raczej nie krępuje dziewczyn zatapiających się w tym intymnym, skrywanym przecież przed światem, misterium. Jest ich kilkanaście. Każda ma inne akcesoria, inne techniki stosuje, wykonuje inne zabiegi. Jednym zajmuje to tylko chwilę, inne spędzają przed lustrem długie minuty. Niektóre nie zmieniają się wcale, pozostałe stają się inną osobą. Kamera z bardzo bliska wyłapuje ich wszystkie miny, gesty, ruchy. Skrupulatnie rejestruje moment przeistoczenia, stawania się, stawania do gry. Kobiecość jest teraz kreacją, na którą jedne się godzą, inne nie. Wollny nie ingeruje w zachowania swoich koleżanek. Ukazuje je nam po prostu, takimi jakie są lub pewnie jakimi wolałyby być. Ważnym elementem jest także akceptacja i przyzwolenie na cielesne przyjemności, brak krytycznego odniesienia do kultury masowej i kreowanego przez nią wizerunku kobiety. Nie o to tu zresztą chodzi. Artystka zamiast podważać mechanizmy popkultury i tym samym wyważać otwarte już drzwi woli zarejestrować rzeczywistość i kontemplując codzienność, wyciągać wnioski. Nie stawia kategorycznych sądów.

Video „Faceci”. Na tle czerwonej ściany  pojawiają się pojedynczo dziewczyny. Siedząc na podłodze opowiadają historie. Być może odpowiadają na czyjeś pytania dochodzące spoza (statycznego) kadru. Nie wiemy. Film jest niemy. Dziewczyny snują opowieści ciałem. Ich gesty, skrępowanie wobec kamery, mimika, powściągliwość z jednej strony, a wybujała ekspresja z innej, świadczą, że opowieści są bardzo osobiste. Często ich ciało mówi zbyt dużo, zdradza intymne szczegóły, skrywane emocje. Czasem wymuszony, czasem naturalny uśmiech ma strywializować sprawę. Tytuł jednoznacznie sugeruje nam to, co u dziewczyn wywołuje tak duże i skrajne emocje. Gdy mówić mają o wielkiej miłości zachowują się jak wstydliwe, rozmarzone pannice. A jedno i drugie pochodzić by mogło z powieści którejś z sióstr Brontë. Zorka pokazuje nam to co niezmienne, ponadczasowe, choć wydawałoby się zapomniane, a na pewno spychane do podświadomości – dziewczęcą wrażliwość.

Malarstwo. Dopełnieniem powyższych obserwacji poczynionych przez artystkę mogą być, tym razem dosłownie rozumiane portrety. Na blejtram naciągnięto tkaninę. W groszki, paski, gładką. Nieprzemakalną czy delikatną jak mgiełka. W ten sposób powstały bazy pod cztery portrety. „Ewa”, „Monika”, „Marta” i „Asia”. Każdy z nich malowany innymi środkami, zawsze jednak przy użyciu kosmetyków portretowanej. Znów pojawia się bardzo intymna, właściwa dla większości prac Wollny narracja. Jest to prywatny dialog prowadzony z przyjaciółką, szeptanie na ucho nie pozbawione jednak ogromnej siły. Nawiązanie do rękodzieła artystycznego, subwersywne użycie kosmetyków i metafora, tak naturalna dla artystki, świadczą o głębokiej świadomości kwestii, które w powyższych pracach porusza.
Koncert. Swoistym preludium dogranym do „Portretów” (powstały w 2002 i 2003 roku) może być stworzony wspólnie z kompozytorką Anią Szwajgier „Koncert na Wysokie Obcasy”. Neogotycka klatka schodowa krakowskiego Collegium Novum posłużyła artystkom i ich koleżankom za salę koncertową. Publiczność siedząca na jednym z półpięter w ciemności mogła wysłuchać utworu. Stukot obcasów układał się w dźwięki, drażnił słuch. Znów subwersywnie, zazwyczaj przecież szpilki nosi się po to, aby podrażniać męski wzrok kołyszącymi się pośladkami.
Powyższe prace na pewno mają pewien wymiar krytyczny, przede wszystkim jednak czerpią pełnymi garściami z dziewczyństwa. Dlaczego nie kobiecości? Mam nieodparte wrażenie, że jest to rodzaj dziewczęcej przebieranki, maskarady, zabawy z konwencją, do której sama artystka jednak odnosi się z rezerwą. Jej sztuka polega trochę na tropieniu w rzeczywistości pewnych baśni, bajek, mitów i pokazywanie nam, widzom ich aktualności, żywotności, na nie zapotrzebowania. Ponadto Wollny przede wszystkim sięga do najbliższego otoczenia, codziennych doświadczeń, tam szuka inspiracji. Nie zajmuje się abstrakcyjną kobiecością czy redefinicją akademicko wypreparowanych konstruktów genderowych, ale opowiada po prostu historie różnych osób, kreśli ich sylwetki, a one czasem pokrywają się z innymi trendami w sztuce, a czasem tworzą nowe.

Koniec bajki

Wollny ma jednak różne oblicza. Raz afirmuje rzeczywistość i przyjmuje ją taką jaką jest, innym razem wkłada kij w mrowisko. W 2003 roku, w trakcie warsztatów performerskich w Orońsku (prowadzonych przez Janusza Bałdygę) uczestnicy otrzymali proste zadanie: zrobić performance z użyciem desek. Zorka poprosiła jednego z kolegów, aby po prostu stał trzymając ręce w górze. Potem stopniowo zaczęła obstawiać go deskami, opartymi na jednej, trzymanej w wyciągniętych rękach. Powstał rodzaj domku, do którego także skryła się artystka. Akcja skończyła się w momencie, gdy partner nie wytrzymał ciężaru i deski posypały się na podłogę. Kolejny raz pojawia się tutaj motyw dziewczęcych marzeń, oczekiwań, wierzeń wpojonych im, przeważnie przez matkę. Pojawia się także poszukiwanie bezpieczeństwa, chęć znalezienia oparcia w kimś, tak właściwa dla wchodzącej w życie przeciętnej dziewczyny. We „Wnętrzu” On zostaje wystawiony przez Nią na próbę, której nie potrafi podołać.
Rok później powstało video, które można uznać za kontynuację poprzedniego wątku. W kadrze rozległe pobojowisko, deski, blachy, gruz. W tle wejście do domu, na którego progu siada z butelką piwa w ręce jedyna bohaterka, sama artystka. Wygląda na zmęczoną. Po chwili podchodzi z siekierą do stojącego na środku pieńka. Wali nią z impetem w różne deski, płyty. Jedne rozpryskują się w drzazgi, inne nie. Tym razem pracy towarzyszy dźwięk: ludowa kołysanka śpiewana również przez artystkę. „Protest song”, bo taki tytuł nosi praca, daje wyraz rozczarowaniu faktem niemożliwości spełnienia się dziewczęcego mitu. Z jednej strony wykonująca „męskie” prace budowlane „supermenka”, z drugiej wołanie o akceptację, opiekę, miłość, prośba o pomoc. Praca nie afirmuje wyzwolonej kobiecości, raczej wyraża tęsknotę, lecz nie za tym, co było, ale za tym, co w bajkach opowiada się małym dziewczynkom, a co nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości.

[…]

Fragment tekstu „W co się bawią dziewczyny”, Panoptikum, no. 4, 2005